„Łaskawa pani — odpowiadam. W pytaniu pani tkwi mały lecz zasadniczy błąd; do stacji opieki nad dzieckiem zgłaszają się dzieci już urodzone, a częściowo nawet nieco podchowane. Czy pani sądzi, że te dzieci potrafiłabym jeszcze wyskrobać?“
Pytanie zadała mi osoba z inteligencji.
Wszyscy wiedzą co to jest mocz, jak wygląda i do czego służy. Z punktu widzenia lekarskiego potrzebny jest głównie do badania chorób nerkowych i cukrzycy. I do hormonów przysadkowych. Do świnek morskich i młodych myszek białych. I do niektórych innych celów zależnie od aspiracji naukowych delikwenta. Tak jest w klinice i tak się wykłada studentom medycyny. Ale w życiu jest inaczej.
Leży chory chłop albo baba, na wysokiej górze, powiedzmy w pobliżu Suchej — furmanką dwie godziny jazdy w linii powietrznej nie będzie więcej jak 8 km. Droga zła, wyboista. Połowa wozu jedzie drogą a połowa prawie że wisi nad urwiskiem głębokości około kilkudziesięciu metrów. Można doktora wywalić do potoka a gorsza wóz się popsuje i koniowi się co stanie. A choć dowiezie się doktora w porządku na miejsce, to czy to się opłaci? Ze 20 zł musi chłop zapłacić, a może się doktór nie pozna na chorobie. Są miesiące, że wcale nie można dojechać: droga wyślizgana, lód, stromo. Chyba naokoło. Ale to więcej wykosztuje i furman i doktór. A skąd tych pieniędzy brać? Kiedy baba była zdrowa, nosiła codzień litr mleka do Suchej. Chodziła codzień wczas rano tą drogą, którą w razie nieszczęścia wiezie się doktora lub księdza. I uzbierała 6 zł za miesiąc. Ma te 6 zł w węzełku pod poduszką i myśli, jakby się ratować. Więc sąsiadki doradziły: poślijcie mocz do doktora.
Podkładają pod babę garnuszek: — taki zwyczajny, co się w nim masło do miasta nosi. Przecie to się potem umyje. Wlano mocz do flaszeczki i chłop idzie do Suchej. Przychodzi do mnie i pyta: „Czy pani bada z moczu“. Więc próbuję mu wytłumaczyć: mało jest takich chorób, żeby można je było z samego badania moczu poznać. Zwykle musi się całego chorego zbadać. Zbadam ten mocz, ale panu nie obiecuję, że to wystarczy. Pewnie będziecie musieli chorą tu przywieźć, albo trzeba będzie do niej jechać. „Przywieźć jej po takiej drodze nie dam rady, bo na łóżku już mało co dycha, jeszczeby po drodze umarła. A pani też nie powiezę, bo nas na to nie stać. A do chorej kasy nie należę. Mam płacić za badanie moczu, a jak pani się z moczu na chorobie nie wyzna, to wolę iść do Frydrychowa. Tam jest doktór, co na wszystkie choroby z moczu bada“. Więc chowam mikroskop do szafki i milknę, więcej nie mam nic do powiedzenia! A chłop idzie pieszo do Frydrychowa jeszcze około 20 klm., z flaszeczką moczu. Co to za dobry doktór w tym Frydrychowie. Ino pod światło na mocz popatrzył i już wie co jest: ciężka gruźlica, zakażenie krwi albo cośkolwiek innego.