Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

proszę mi zaufać.“ Otóż tego pańskiego ruchu, tego spojrzenia, z którego poznałem, żeś pan odgadł wszystkie uczucia, wszystkie myśli mojéj matki, tego spojrzenia, które mówiło: „Odwagi!“ które zarazem było szlachetnem przyrzeczeniem opieki, miłości, pobłażania, ja nie zapomniałem nigdy, na zawsze pozostało mi w sercu; i te to wspomnienia przywiodły mnie tu, do pana, z Turynu. I po latach czterdziestu przybywam, aby powiedziéć: „Dziękuję, drogi panie!“
Nauczyciel nie odrzekł nic; głaskał mnie po włosach jedną ręką, a ta biedna ręka drżała, trzęsła się, przeskakiwała od wierzchu głowy na moje czoło, od czoła na plecy.
Tymczasem mój ojciec patrzył na te nagie ściany, na to ubogie łóżko, na kawał chleba i flaszeczkę oliwy, które były na oknie, i zdawało się, że chce powiedzieć: „Biedny nauczycie], po sześćdziesięciu latach pracy toż cała jego nagroda?“ Ale poczciwy staruszek był zadowolony i znów zaczął mówić z ożywieniem o naszéj rodzinie, o innych nauczycielach z lat owych, o towarzyszach szkolnych mego ojca, który jednych z nich przypomniał sobie, o innych zapomniał, i obaj nawzajem udzielali sobie wiadomości o tym, to o owym. Wreszcie ojciec przerwał tę rozmowę, prosząc nauczyciela, aby zechciał wraz z nami pójść do miasteczka na śniadanie do jakiéj gospody. On odpowiedział wprawdzie z całą serdecznością: „Dziękuję, dziękuję,“ ale zdawał się wahać.
Mój ojciec ujął obie jego ręce i prośbę ponowił.