Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale jakże jeść będę? — powiedział wówczas nauczyciel — sam pan widzisz... z temi rękami, co tak okropnie skaczą... Wszak to i dla innych nie miło!
— My panu pomożemy, to nic! — rzekł mój ojciec.
I wówczas staruszek przystał, kiwając głową z uśmiechem.
— Śliczny to dziś dzień — powiedział, już wyszedłszy i drzwi zamykając na klucz, — śliczny dzień, kochany panie BottinL Zapewniam pana, iż do śmierci o nim będę pamiętał.
Mój ojciec podał ramię nauczycielowi, nauczyciel wziął mnie za rękę i zaczęliśmy w dół schodzić drożyną ku miasteczku. Spotkaliśmy dwóch chłopców bosych, którzy krowy pędzili, i jednego wyrostka, który przebiegł mimo nas z wiązką słomy na plecach. Nauczyciel powiedział mi, że ci dwaj pierwsi to uczniowie z pierwszéj klasy, trzeci zaś z drugiéj, i że z rana zwykle pędzą bydło na paszę, boso, i w polu pracują“ wieczorem zaś kładą obuwie i idą do szkoły. Było już niemal południe. Nie spotkaliśmy więcej nikogo. W kilka minut przybyliśmy do gospody, zasiedliśmy przy dużym stole, umieściwszy pomiędzy nami nauczyciela, i zaraz kazaliśmy podać sobie śniadanie. Gospoda była cicha, jak klasztor. Nauczyciel był bardzo wesół, a wzruszenie powiększało drżenie w rękach; prawie jeść nie mógł. Ojciec krajał mu mięso, łamał chleb, sypał sól do talerza. Aby mógł pić, trzeba było, by oburącz trzymał szklankę i jeszcze mu o nią