Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świeżo wyprasowaną koszulą, której kołnierz z jakimś dziwnym uporem odmawiał zaczepienia się na mej szyi.
— Zaczepże się, zaczep, ty przeklęta koszulo, mruczałem błagalnym głosem, — no, czy cię to tak wiele kosztuje? Żebyś już raz pękła!
Koszula, oczywiście, nie była przyzwyczajona do wymyślań i wyrzutów, to też wpadła w gniew, zdławiła mi gardło, a kiedy dusząc się, szarpnąłem za kołnierz — pętliczka od zapinania pękła.
— A żebyś pękła! — wrzasnąłem. — Zresztą, ty jużeś to zrobiła...
Teraz, aby ci dokuczyć — trzeba będzie na nowo zaszyć pętlicę!
Podszedłem ku żonie:
— Kasieńko! Zeszyj mi tę pętlicę!
Żona, nie podnosząc głowy z nad książki, mruknęła łagodnie:
— Nie, tego nie uczynię.
— Jakto, nie uczynisz?
— A tak. Sam sobie zeszyj.
— Droga! Lecz przecież ja niepotrafię, a ty potrafisz.
— Tak... — rzekła smętnie. — Dlatego też właśnie powinieneś to sam zrobić. Naturalnie, ja mogłabym zeszyć tę pętlicę... Ale przecież nie jestem długowieczną! Umieram — dajmy na to nagle, ty zostajesz sam — i cóż? Rozpieszczony, nic nieumiejący, bezradny wobec jakiejś tam pękniętej pętlicy — gotów będziesz rozpłakać się i wołać:

50