Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi i wszedł Finkel. Wysoki, śniady wychrzta, z wyłupiastemi oczami i zapadłemi policzkami. Twarz, oczy, brzuch, tęgie biodra — wszystko to u niego było grube, wstrętne, surowe. W Renaissansie i w klubie niemieckim bywał zazwyczaj w „humorze“, wiele tracił na szansonetki, z pokorą znosił ich wybryki (np. gdy Wanda wylała mu wino na głowę, on tylko uśmiechnął się i pogroził jej zlekka palcem), teraz zaś miał wyraz ponury, ospały, spoglądał ozięble, obojętnie, niby jaki szef biura i żuł coś w ustach...
— Czem mogę służyć? — pytał wręcz, nie patrząc na Wandę.
Ta spojrzała na poważną buzię pokojówki, na apatyczny wygląd dentysty, który, jak się zdawałonie poznawał jej wcale i sponsowiała.
— Czem mogę służyć? — powtórzył dentysta już trochę rozdrażniony.
— Zę... zęby bolą... — wyszeptała Wanda.
— Aha... zęby... Jaki ząb? Gdzie?
Wanda przypomniała sobie, że ma jeden ząb spróchniały.
— W dole, na prawo, — odrzekła.
— Hm... Proszę otworzyć usta.
Finkel zasępił się, zatrzymał oddech i począł obserwować chory ząb.
— Boli? — spytał, dłubiąc jakimś pręcikiem w zębie.
— Boli, — skłamała Wanda. — Wystarczy mu tyl-

44