Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przytem prawą ręką pisał jakąś notatkę, w lewej zaś trzymał rewolwer, przeciskając lufę do skroni.
— Co robisz, nieopatrzny! Zatrzymaj się! chciał zawołać przelatujący koło okna jegomość. — Życie jest tak piękne!
Ale jakiś instynkt powstrzymał go od tego.
Przepych i komfort apartamentu, jego bogactwo i ustronność naprowadziły naszego bohatera na myśl, że jednak w życiu jest coś takiego, co może rozwiać i tę ustronność, i dobrobyt, i rodzinę — coś bardzo wielkiego, przemożnego i okrutnego zarazem.
— Cóż więc to być może? — pomyślał z ciężarem w sercu młody jegomość, i jakgdyby umyślnie, — życie dało mu surową i bezceremonjalną odpowiedź w oknie pierwszego piętra, którego teraz dosięgnął.
Koło okna, prawie zupełnie ukryty za draperją, siedział jakiś młody pan bez surduta i marynarki a na kolanach jego siedziała niezbyt starannie ubrana dama, miłośnie objąwszy owego pana okrągłemi, różowemi rączkami, namiętnie cisnąc się ku niemu swemi bujnemi piersiami...
Młody jegomość wspomniał, że widział już kiedyś tę strojną damę na spacerze z mężem, ale ten pan nie był jej mężem... Tamten był znacznie starszy, o siwiejących już włosach, ten zaś miał bujną, jasnowłosą czuprynę...
I wspominał sobie młody jegomość swe poprzednie plany: — uczenia się wzorem studenta z piątego piętra, ożenienia się z dziewczyną z czwartego piętra,

111