Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kobieta jęknęła boleśnie.
— Wiem o tem, proszę księdza proboszcza, ale cóż robić?... Mojemu bratu zimno, marzniemy w domu... Musiałam więc pójść nazbierać trochę gałęzi...
— Czy babka nie dała się przebłagać?
— Aha! ona wołałaby zdechnąć niż dać nam kawałek chleba albo polano drzewa.
I płaczliwym głosem po raz setny może powtarzała księdzu, jak babka wypędziła ich od siebie, jak musiała schronić się z bratem do stajni. Biedny Hilarion miał twarz potwora skrzywione nogi i był zupełnym idyotą, to też choć skończył już lat dwadzieścia, nigdzie nie mógł znaleźć roboty. Ona więc w pocie czoła pracowała dla niego, otaczając tego kalekę iście macierzyńską opieką.
Pod wrażeniem słów Palmyry, tłusta i spocona twarz księdza Godard opromieniła się wyrazem bezgranicznej dobroci, w złośliwych jego oczach zabłysła łza rozrzewnienia i współczucia. Ten człowiek gwałtowny i popędliwy miał tkliwe serce dla nędzarzy, którym oddawał wszystko: pieniądze, bieliznę i ubranie. W całej Beaucyi nie było chyba księdza, któryby chodził w takiej, jak on wytartej sutannie.
Sięgnął wreszcie do kieszeni i wsunąwszy Palmyrze w rękę sto sous: