Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Masz — rzekł — schowaj to, nie mam więcej przy sobie... A muszę też pogadać jeszcze z babką, kiedy taka nieubłagana.
Tym razem wreszcie udało mu się umknąć. Biegł szybko pod górę, tchu mu już brakło w piersiach, gdy na szczęście rzeźnik z Bazches-le-Doyen, wracający do domu, wziął go na swój wózek. I długo jeszcze pod chmurnem niebem widać było podskakującą podstać, w okrągłym kapeluszu, która oddalała się powoli, aż wreszcie znikła zupełnie po za linią horyzontu.
Tymczasem ludzie rozeszli się z placu przed kościołem; Fouan z żoną poszedł do domu, gdzie Grosbois czekał już na nich.
Około dziesiątej Delhomme i Hyacynt przybyli także, napróżno tylko czekano na Kozła. Przeklęty ten dziwak nie umiał nigdy stawić się na słowie! Pewnie zatrzymał się gdzie po drodze, albo wstąpił na śniadanie.
Zniecierpliwieni wieśniacy chcieli z początku nie czekać już na niego, ale po namyśle, obawiając się jego gniewu, postanowili ciągnąć losy koło drugiej dopiero, po śniadaniu. Tymczasem Grosbois. którego częstowano winem i słoniną wypróżnił jedną butelkę i napoczął drugą, wpadłszy znów w zwykły sobie stan pijackiego odrętwienia.
Druga wybiła a Kozła jeszcze nie było! Wtedy Hyacynt, tęskniąc za hulanką, której cała wioska, korzystając z dnia świątecznego, oddawa-