Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zresztą Kozioł także zdawał się nie myśleć wcale o tej sprawie. Jadł z dobrym apetytem, śmiał się na całe gardło i — w dowód przyjaźni — trącał kolanami swych towarzyszy. Potem zaczęto rozmawiać poważniej, poruszano kwestyę nowej drogi a choć żadne z nich nie wspomniało o szczęśliwym losie Lizy, która wzięła pięćset franków w zamian za kawał gruntu, czuć jednak było, że wszystko troje o tem myśleli. Kozioł znów zaczął żartować, trącił się kieliszkiem z Janem, lecz wyraz szarych jego oczu zdradzał, że myśli o zrobieniu dobrego interesu: o przyjęciu udziału, który stawał się teraz korzystnym i o ożenieniu się z porzuconą kochanką, której grunta zyskały obecnie podwójną wartość.
— Cóż do licha — zawołał — ozy nie napijemy się kawy?
— Trzy kawy! — rozkazał Jan.
Godzinę przeszło trwała jeszcze hulanka, wypili całą flaszę wódki a Kozioł nie oświadczał się stanowczo. Zaczynał mówić, urywał, ociągał się, zupełnie jak przy kupnie krowy.
Wprawdzie Liza domyślała się już, ale należało wszystko otwarcie wypowiedzieć. Nagle obrócił się do Lizy i zapytał:
— Dlaczego nie przyniosłaś z sobą dziecka?
Dziewczyna roześmiała się, zrozumiawszy wreszcie o co chodzi, poklepała go po ramieniu i uszczęśliwiona, niepomna dawnych uraz zawołała: