Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ską. Ale nic nie pomagało, kobiety traciły na dzieję. Twarz zczerniała mu jeszcze więcej, musiały podtrzymywać go na krześle, bo opadał bezwładnie, o mało nie upadł na ziemię.
— Ach! patrzcie! — zawołał Ernest, wychyliwszy się przez okno — pewnie deszcz będzie padał. Niebo jest jakiegoś dziwnego koloru.
— Tak — odrzekł Jan — widziałem, że się zbierają ogromne chmury.
Nagle, jak gdyby przypomniawszy sobie pierwszą myśl swoją:
— Mniejsza o to, pójdę po doktora, jeżeli chcecie.
Liza i Franciszka spojrzały na siebie przerażone, zakłopotane. Wreszcie ta druga z hojnością właściwą młodemu wiekowi, zdecydowała się ponieść wydatek.
— Tak, tak, kapralu, jedźcie do Cloyes po pana Finet... Przynajmniej nie będziemy sobie miały do wyrzucenia, ześmy nie robiły wszystkiego, co można.
Z powodu ogólnego zamieszania, koń stał dotąd niewyprzągnięty, Jan wskoczył prędko na kozioł.
Po chwili słychać było tętent kopyt i turkot oddalającego się wozu. Matka Frimat napomknęła o sprowadzeniu księdza, ale inne machnęły ręką na znak, że i bez tego dosyć już mają zachodu, gdy Ernest oświadczył, że gotów jest pobiedz piechotą do Bazoches-le-Doyen, matka