Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wjechawszy na plac przed kościołem, spostrzegł Franciszkę, która wychodziła właśnie z domu. Stanęła osłupiona, zobaczywszy parobka, jadącego na ich wozie.
— Co się stało? — zapytała.
— Twój ojciec jest trochę niezdrów.
— Gdzież jest?
— Tutaj, patrz.
Stanęła na kole i spojrzała. Przez chwilę jak skamieniała patrzyła bezmyślnie na zsiniałą twarz ojca, zakrwawioną konwulsyjnie, jak gdy by pościąganą gwałtownie z dołu do góry. Zmrok zapadał, wielki płowy obłok, żółciejący na niebie, oświecał konającego światłem czerwonem jak gdyby łuna pożaru.
Nagle Franciszka wybuchnęła głośnym płaczem, zeskoczyła z wozu i pobiegła do domu uprzedzić siostrę:
— Lizo! Lizo!... Ach! mój Boże!
Zostawszy sam, Jan wahał się, co dalej robić. Niepodobna było przecie zostawić tak starego na wozie. Dom stał trochę w dole, z placu prowadziły doń trzy stopnie, niewygodnie więc było znosić tędy chorego. Po chwili przypomniał sobie, że na lewo od strony gościńca można bramą wjechać na podwórze. Podwórze to dość obszerne, otoczone było żywopłotem, w głębi stała ogromna kałuża cuchnącej wody, po za nią znajdowało się pól morga ogrodu warzywnego i owocowego. Jan puścił cugle koniowi, który ruszył dalej