Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niż zostawić ją innym. A jednak pomimo tych rozumowań, niepokój jego wzmagał się w miarę, jak widział coraz większe przywiązanie pana Hourdequin do dziewczyny. Nie ulegało wątpliwości, że to się kiedyś źle skończyć musi.
Jan i Jakóbka schowani w sianie, wtrzymywali oddech, gdy pan Hourdequin, stojący na dole, usłyszał trzeszczenie drabiny. Jednym skokiem był już na górze: z narażeniem życia wskoczył w dziurę, przez którą spuszczano paszę. Po chwili ostrożnie wychylił głowę przez otwór i ujrzał cień uciekającego mężczyzny. Wściekły z gniewu, nie pomyślał nawet zejść na dół i dopędzić uciekającego parobka, silnem uderzeniem pięści, powalił na siano Jakóbkę, która podniosła się na jego widok.
— Bezwstydna małpo!
Wrzasnęła z bólu i z gniewem zawołała:
— To nieprawda!
Hourdequin zacisnął zęby, silą woli panował nad sobą, aby nie kopnąć w brzuch tej dziewczyny, podobnej w tej chwili do rozszalałego zwierzęcia.
— Widziałem go... Przyznaj się natychmiast, bo cię zatłukę.
— Nie!... nie... nieprawda!
Podniósłszy się wreszcie, stanęła przed nim harda, wyzywająca, ufna w swoją nad nim przewagę