Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i pielęgnować można w chorobie, lecz której nigdy posiąść nie wolno; ziemia ta — po długich wiekach bolesnych męczarni, stała się nakoniec jego własnością, jego rozkoszą, jedynym najdroższym celem życia. Ta żądza, tłumiona przez wieków tyle, te ciągłe przeszkody w wywalczaniu jej dla siebie, tłomaczyły namiętną jego miłość do swojej ziemi, do swego pola, do pozyskania coraz większej ilości tych tłustych skib, których dotykał się z lubością i których ciężar ważył na swej dłoni. A jednak jakże niewdzięczną, jakże obojętną dla niego było ta ziemia! Próżno klękał przed nią z uwielbieniem, nie rozgrzewała się uczuciem, nie wydawała ani ziarna więcej. Ulewne deszcze psuły zasiewy, grad ścinał zboże, jak trawę piorun przewracał źdźbła, susza wyjaławiała kłosy a prócz tego szarańcza niszczyła p< la, mróz warzył wschodzące roślinki, chwasty — jak trąd — grunt zanieczyszczały. Walka z żywiołami i z przyrodą nieustawała ani na chwilę, trzeba było żyć w ciągłej trwodze. A przecież nie szczędził trudu i nie raz pięściami bił z rozpaczy, widząc, że sama praca nie starczy za wszystko. Mięśnie jego ciała wyschły jak wióry, całą duszą i ciałem po święcił się tej ziemi, która w zamian dawała mu tyle tylko, by nie umarł z głodu a dziś zostawiała go nędznym, nienasyconym, wstydzącym się — jak hańby — niedołęztwa i starości; przechodziła w cudze w ręce, nie mając, litości dla