Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po wyjeździe syna, Felicya starała się zbadać tajemnicę, jaką przed nią robiono. Męża wprost nie pytała, byłby się rozgniewał i powiedział że jej nic do tego. Lecz pomimo użycia rozumnej taktyki, niczego się dowiedzieć nie mogła. Piotr, któremu pochlebiło zaufanie syna, był niezbadanym. Felicya nic się nie troszczyła o politykę, nie byłaby się o takie rzeczy wcale dopytywała; jej szło o nagrodę, o której ojciec z synem rozmawiali, w tem dla niej leżała kwestya cała! Jeżeli się Piotr sprzedał, to musiał dobrze się sprzedać. Jednego więc wieczoru, kiedy mąż był w lepszym humorze, kiedy już zostali sami, naprowadziła rozmowę na przykrości ubóstwa.
— Chciałabym — rzekła — żeby się to skończyło. Rujnujemy się na drzewo i na olej, od czasu jak ci panowie przychodzić zaczęli. Kto nam za to zapłaci? Może nikt...
Mąż dał się złapać, uśmiechnął się znacząco:
— Cierpliwości — powiedział.
Potem, patrząc żonie bystro w oczy, zapytał:
— Czy byłabyś rada, żeby twój mąż został popoborcą?
Felicya poczerwieniała z radości. Siadając na łóżku, klasnęła w dłonie.
— Czy na prawdę?... Tutaj, w Plassans?...
Piotr zwolna kiwnął głową, cieszyło go zadziwienie żony.
— Ależ na to potrzeba ogromnej kaucyi... Słyszałam, że nasz sąsiad Peirotte musiał złożyć w kasie osiemdziesiąt tysięcy franków.