Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zrozumiałeś mię dobrze, ojcze? W tem jest powodzenie. W tym kierunku pracujemy z całych sił naszych. Proszę, ufajcie mi.
— Bądź spokojny, zrobię co chcesz. Ale muszę być wynagrodzonym, jak mówiłem.
— Jeżeli się nam uda, ojciec będzie zadowolony, przysięgam na to! Będę pisywał do ojca i wskażę drogę postępowania. Nie należy niczego się obawiać, nie zapalać się nigdy, ale trzeba być mi posłusznym.
— Co tak spiskujecie? — zapytała ciekawie Felicya.
— Kochana matko — rzekł Eugeniusz, uśmiechając się — wątpiłaś zawsze o mnie, więc teraz nie mogę powierzyć ci moich nadziei; potrzeba wiary, żeby mię zrozumieć. Ale w danym czasie, ojciec udzieli ci wszelkich objaśnień.
Kiedy zaś Felicya przybrała minę obrażoną, całując ją, rzekł jej do ucha:
— Dzisiaj zbyt wielki rozum byłby szkodliwy. Jak czas przyjdzie, ty, matko, rzecz całą poprowadzisz.
Wyszedłszy, jeszcze się wrócił i powiedział głosem nakazującym:
— Nadewszystko wystrzegajcie się Arystydesa, jest to duch swarliwy i wszystkoby popsuł. Bądźcie o niego spokojni, znam go dobrze, on zawsze spadnie na nogi. Jak dojdziemy do majątku, potrafi zabrać część swoją.