Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Eh! — rzekł były kupiec — co mi do tego, Eugeniusz musi to wszystko załatwić. On się postara, że jaki bankier paryzki założy za mnie... Widzisz, wybrałem posadę z dużemi dochodami, Eugeniusz krzywił się z początku, mówił że na takie urzędy idą ludzie co mają stosunki i wpływy. Ale trzymałem się ostro, musiał ustąpić. Poborca nie potrzebuje znać łaciny ani greczyzny, wezmę sobie pomocnika, jak zrobił Peirotte i ten wszystkiemu da radę.
Felicya słuchała zachwycona.
— Domyśliłem się — dodał — o co szło kochanemu synowi; nie bardzo nas tutaj lubią. Wszyscy wiedzą, że nie mamy pieniędzy, będzie gadanina. Lecz w chwilach przesilenia niejedno uchodzi. Eugeniusz namawiał, żebym przyjął posadę w innem mieście, ale nie chciałem, wolę pozostać w Passans.
— Oh! tak, tak — zawołała stara kobieta — pozostańmy... Tutaj cierpieliśmy, tutaj będziemy używali! Zakasuję je wszystkie, te piękne panie, co teraz tak pogardliwie patrzą na moje wełniane suknie!... Na myśl mi nie przyszedł poborca, sądziłam, że chcesz być merem.
— Merem!.. posada bezpłatna!... Eugeniusz mówił mi o merostwie, dobrze, powiedziałem, jeżeli zapewnisz mi pietnaście tysięcy franków rocznej renty.
Felicya skakała prawie z radości. Gdy się uspokoiła, rzekła do męża:
— Obliczmy, ile mógłbyś mieć dochodu?