Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iż Sicardot wspominał o Bonapartych, z jakimś tajemniczym uśmiechem.
Na dwa dni przed wyjazdem z Plassans, Eugeniusz na ulicy Sauvaire spotkał swego brata, Arystydesa, który się z nim złączył i mówił coś, jakby prosząc o radę. Arystydes podówczas był w bardzo kłopotliwem położeniu. Po ogłoszeniu Rzeczypospolitej, objawiał najwyższy zapał dla nowego rządu. Dwa lata spędzone dawniej w Paryżu rozwinęły nieco jego umysł, widział dalej, niż jego współobywatele. Odgadywał nieudolność legitymistów i orleanistów, nie domyślał się jednak, kto będzie trzecim grabieżcą, co zagarnie Rzeczpospolitę. Na wszelki wypadek, staną po stronie zwycięzców. Z ojcem zerwał stosunki, nazywając go publicznie starym niedołęgą otumanionym przez szlachtę. Dziwił się tylko, że jego matka, kobieta rozumu, mogła męża skłonić do połączenia się ze stronnictwem, które oddaje się tak urojonym nadziejom. Rodzice, mówił sobie, pójdą ostatecznie z torbami.
Co się jego tyczy, to chciał się sprzedać, ale sprzedać jak najdrożej. Rad byłby stać po stronie tych, coby mogli dobrze go wynagrodzić w chwili tryumfu. Nieszczęściem, działał na ślepo, czuł że na prowincyi kroczy bez busoli, obawiał się zgubić ostatecznie. Oczekując na wypadki, wyznawał zasady republikańskie i dzięki przyjętej postawie pozostał w podprefekturze, gdzie mu nawet pensyę powiększono. Lecz chcąc także czemś się odznaczyć, skłonił pewnego księgarza, współzawod-