Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci mieli miny rozkosznie głupowate, pochodzące z pełni obfitego i grubego użycia. Pochwalne, ich głosy rosły za każdą potrawą, przyrównywano obiad do uczty Lukullusa.
Piotr promieniał; na jego tłustem, bladem obliczu tryumf wybił wyraziste piętno. Felicya, nabrawszy ducha, oświadczyła, iż zapewne najmą mieszkanie po tym biednym Peirotte’cie, nim będą mogli kupić domek na Nowem Mieście. Układała jak ustawi przyszłe meble w pokojach poborcy. Miała wejść do swoich Tuileryów. Kiedy już wrzawa stała się ogłuszającą, przyszedł jej na myśl Sylweryusz, wstała i nachyliwszy się do ucha Arystydesa, zapytała o niego.
Młody człowiek zadrżał, usłyszawszy niespodziane zagadnienie.
— Już nie żyje — odpowiedział po cichu. — Byłem świadkiem, jak mu żandarm roztrzaskał głowę wystrzałem z pistoletu...
Felicya zmieszała się. Otworzyła usta, by zapytać syna, dla czego nie zapobiegł zabójstwu, upominając się o dzieciaka. Ale nie wyrzekła ani słowa, tylko stała strwożona. Arystydes, który wyczytał pytanie na drżących jej ustach, szepnął:
— Pojmuje matka, że nic nie mówiłem... Tym gorzej dla niego! Ale ja dobrze zrobiłem. Ubył nam kłopot...
Ta otwartość brutalna nie podobała się Felicyi. Arystydes, równie jak ojciec i matka, miał także życie człowieka na sumieniu. Zapewne, że gdyby