Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cyę, przedsięwziął środki udaremnienia ich niecnych zamiarów. Wystawił krwawy obraz rzezi, gdyby tym nikczemnikom się powiodło. Zagrzewał do dzielnej, ale przezornej obrony i w tym celu kazał przedewszystkiem pogasić światła, przyczaić się cichutko i nie mówić ani słowa. Sam także wziął strzelbę do ręki. Od rana chodził jak we śnie, nie poznawał siebie. Czując po za sobą Felicyę, dałby się nawet powiesić, pewien że żona przyjdzie go oderżnąć. Dla powiększenia hałasu i zamieszania, posłał swego towarzysza Granoux do katedry, aby kazał dzwonić w duży dzwon, gdy posłyszy pierwsze strzały. Imię margrabiego miało mu otworzyć drzwi kościoła. W ciemnościach zatem i w głębokiem milczeniu, gwardya narodowa stała na dziedzińcu, z oczyma zwróconemi w bramę wchodową, jakby czatowała na mającą się ukazać gromadę wilków.
Macquart przepędził dzień cały u ciotki Didy; położył się na starym kufrze, żałując sofy pana Garçonneta. Miał wielką ochotę pójść do najbliższej kawiarni, przehulać swoje dwieście franków; pieniądze bowiem, dopóki ich nie wydał, paliły go w kieszeni. Matka, do której w tych czasach dzieci przybiegały kolejno, wystraszone, nie straciła nic na swojej milczącej obojętności. Przesuwała się automatycznie koło Macquarta, nie widząc go prawie. Nie wiedziała wcale o tem, jaka obawa nurtowała w mieście; zdawało się, że jest o sto mil od Plassans. Teraz jednak, o tej wieczornej godzinie,