Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzecia już noc pełna niepokoju i trwogi, roztaczała swe cienie nad miastem. Mieszkańcy z pośpiechem powracali do domów, zamykając za sobą, barykadując drzwi wszystkie. Pusto było na ulicach, kiedy Rougon szedł do domu na obiad. Samotność usposobiła go melancholicznie. Przy końcu obiadu, osłabła na chwilę jego zaciętość. Zapytał żony, czy okoliczności nieodzownie wymagają, ażeby bunt Macquarta przyszedł do skutku?
— Już plotek nie rozsiewają — mówił. — Gdybyś była widziała tych panów z Nowego Miasta, jak mi się kłaniali! Nie zdaje mi się, żeby teraz potrzeba ludzi zabijać. Jakże myślisz?
— Ach, taki jesteś rozlazły jak ciasto! — zawołała Felicya rozgniewana. — Sam projekt podałeś, teraz się cofasz! Ja ci powiadam, że bezemnie nic nie zrobisz... Czy republikanie lepiejby się z tobą obeszli, gdyby cię złapali?
Rougon za powrotem do ratusza, zasadzkę przygotował. Granoux był mu bardzo przydatny. Posłał go do kilku posterunków pełniących straż przy wałach, z poleceniem, aby gwardya narodowa w małych oddziałach, i jak najskryciej przybyła do ratusza. Roudiera nawet nie ostrzeżono, z obawy żeby nie wystąpił z jaką nauką o uczuciach ludzkości. O godzinie jedenastej dziedziniec napełnił się gwardzistami. Rougon miał do nich mowę, że republikanie pozostali w mieście mają kusić się o pochwycenie władzy i zrobić napad, lecz uwiadomiony na czas przez swoją tajną poli-