Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapału i siły, że dziewczętom z jego prowincyi, opalonym dziewczętom Południa, mógł się przyśnić tego dnia, kiedy w czasie ciepłych wieczorów lipcowych, przechodził pod ich oknami.
Siedząc na kamieniu grobowym, rozmyślał ciągle i nie uważał, że księżyc całkiem go już oświecił. Wzrost miał średni, ręce robotnika, stwardniałe od pracy, nogi szerokie w palcach, obute w trzewiki zasznurowane. Pewna ociężałość, widniejąca w postawie i członkach, wskazywała że należał do ludu; lecz sposób podnoszenia głowy, połysk myślących oczu, wyrażały jakby głuchy protest przeciw dziczeniu przy rzemiośle, które zaczynało go już pochylać ku ziemi. Musiała to być natura inteligentna, którą przygniatała ociężałość właściwa jego rasie i klasie towarzyskiej, jeden z tych umysłów wyborowych, co są zagrzebane w pełnem ciele a cierpią nad tem, że nie mogą otrząść się z grubych osłon i wyjść promieniejące. Pomimo widocznej siły, był nieśmiały i niespójny, mimowiednie się wstydził, że mu tyle brakuje, i że nie wiedział jak uzupełnić braki. Dzielny ten chłopiec, mało wiedzący, więc pełen zapału, serce miał mężczyzny, rozum dziewczęcia, odwagę bohatera, niedbałość kobiety. Dzisiejszego wieczoru ubrany był w kapotę i spodnie z wełnianego, ciemno-zielonego aksamitu. Miękki, pilśniowy kapelusz zacieniał mu część czoła.
Gdy w pół do 8-ej wybiło, ocknął się ze swojej zadumy, spostrzegłszy że go księżyc oświeca, usunął