Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy jej dziwnym zaświeciły blaskiem, zwróciła je natychmiast w stronę komina.
— Wziąłeś strzelbę — rzekła — gdzie jest strzelba?
Sylweryusz, który zostawił broń przy Miecie, zapewnił że jest w bezpiecznem miejscu. Pierwszy raz Adelajda wspomniała mu o kotrabandziście Macquarcie.
— Odniesiesz fuzyę, prawda? Przyrzekasz mi, że to zrobisz?... Jest to jedyna pamiątka, którą mam po nim. Zabiłeś żandarma, żandarmi jego zabili...
Patrzyła wytężonym wzrokiem na Sylweryusza, nie myśląc go zatrzymywać. Nie pytała go o żadne tłomaczenie, cała jej myśl skierowała się do jednego punktu.
— Czy z tej fuzyi zabiłeś żandarma? — zapytała.
Sylweryusz, nie wiedząc zapewne o co idzie, odpowiedział bez myśli:
— Tak jest... idę ręce umyć.
Kiedy wracał od studni, dopiero spostrzegł Rougona, który, słysząc poprzednią rozmowę, pobladł z przerażenia. Felicya miała racyę, cała rodzina jakby naumyślnie szkodziła jego interesowi. Czyż on zostanie kiedy poborcą, jeśli pozwoli temu szaleńcowi połączyć się z powstańcami?
— Słuchaj, Sylweryuszu, rzekł głosem nakazującym — jestem naczelnikiem rodziny... Zabraniam ci wychodzić z tego domu. Idzie tu o honor nas wszystkich. Jutro wyprawię cię za granicę.
Sylweryusz wzruszył ramionami i spokojnie odpowiedział: