Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozwól mi pan odejść, nie jestem szpiegiem, nie zdradzę twojej kryjówki.
Kiedy Rougon odwoływał się do związków rodzinnych, jakie ich łączyły i do władzy, jaka mu przypadała jako najstarszemu, młodzieniec rzekł zniecierpliwiony:
— Czyż ja jestem pańskim krewnym? Zawsześ się mnie wypierał, dzisiaj ze strachu przychodzisz tutaj, czając że godzina sprawiedliwości nadeszła. Odstąp pan ode drzwi i przepuść mię, mam obowiązek do wypełnienia.
Rougon nie ruszał się, co widząc ciotka Dida, która słuchała słów Sylweryusza z zachwytem, położyła wyschłą rękę na ramieniu syna i wyrzekła:
— Usuń się, Piotrze, dziecko musi wyjść!
Młodzieniec, lekko odsunąwszy wuja, wybiegł na ulicę. Rougon drzwi za nim zamknął, mówiąc gniewnie:
— Jeżeli mu się przytrafi nieszczęście, to z winy matki. Trzeba być waryatką, żeby zrobić coś podobnego.
Adelajda poszła do kominka, dorzuciła kilka drewek na gasnący ogień i szeptała z uśmiechem:
— Nie obawiam się... On nieraz całe miesiące bywał po za domem a powracał zdrowszym zawsze...
Mówiła zapewne o Macquarcie.
Sylweryusz pobiegł na plac targowy. W tem miejscu, gdzie Miettę zostawił, ujrzał zbiegowisko ludzi i posłyszał hałas. Przykre zajście miało miejsce. Kiedy powstańcy zasiedli do jedzenia, kilku