Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi jarzynami. Podobna była do zakonnicy, którą cisza klasztorna zobojętniła dla świata; automatyczna jej postać wyobrażała skończoną martwotę. Przywyknienie zaś do ciągłego milczenia zrobiło ją niemą prawie. Widok zawsze tych samych przedmiotów, kryjących się w panującym półcieniu, nadał jej oczom szklany odblask, przez który widniała próżnia wewnętrzna. Z namiętnych dawnych uniesień wyrobiło się jakieś zmięknienie ciała, bezwładność, drżenie rąk, właściwe zresztą podeszłemu wiekowi. Po śmierci Macquarta, człowieka tak potrzebnego jej do życia, niezaspokojone potrzeby miłości strawiły ją zupełnie. Mniejby ją było znękało życie hańbiące, gdyby je wiodła, niżeli zwalczanie żądz, przekształcające całkiem jej organizm. Niekiedy jeszcze ta stara, blada kobieta, niemająca, jak się zdawało, kropli krwi w w żyłach, podlegała napadom nerwowym, które nią wstrząsały jak strumienie galwaniczne, przywracające chwilowo siłę żywotną. Z początku leżała sztywna na łóżku, z otwartemi oczyma, wytężonym wzrokiem, potem gwałtownie się szamotała, jak ów histeryk szalony, którego trzeba wiązać, by głowy o mur nie rozbił. Widząc ją wówczas, możnaby myśleć, że w tej siedemdziesięcioletniej naturze wybucha cały zapas młodych namiętności. Powstawszy z paroksyzmu, chwiała się na nogach; była jak obłąkana. Kumoszki z przedmieścia mówiły: „Upiła się widać stara waryatka!“