Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biet i nagich dzieci przewracających się po ziemi. Lud ten żyje tam bez wstydu, pod gołem niebem, wobec wszystkich, gotuje w kotle, zjada byle co, świeci łachmanami, śpi, bije się, całuje, cuchnie brudem i nędzą.
Na pustem i zamarłem polu, gdzie przedtem w ciszy słonecznej, brzęczały tylko szerszenie do koła kwiatów latające, rozlegają się głosy zwaśnionych cyganów, lub wrzawa uliczników z przedmieścia, którym towarzyszy zgrzyt piły, przerzynającej belki na tarcice. Tartak tamtejszy jest zupełnie pierwotnym: belkę kładą na dwóch kozłach, jeden tracz stoi na górze, to jest na tejże samej belce, drugi na ziemi, i rżną bale za pomocą szerokiej piły, bez przerwy tam i napowrót przesuwanej. Tarcice układają następnie wzdłuż muru w pewnych odstępach, w stosy od dwóch do trzech metrów wysokie, w kształt regularnych sześcianów. Te stosy, leżące zwykle po lat kilka, stanowią jedną z przyjemności równiny św. Mittra; tworzą bowiem zacienione chodniki, wązkie, ciche, prowadzące do szerszej uliczki, zachowanej pomiędzy murem a szeregiem drzewa; uliczka jest to jakby pustynia, zielona wstęga, z której widać tylko niebo; mech porasta na murze, ziemia zachowała siłę wegetacyjną i przejmującą ciszę dawnego cmentarzyska. Czuć tam owe ciepło i nieokreślone podmuchy spokoju śmierci, jakie wychodzą ze starych grobów rozgrzanych na gorącem słońcu. W okolicy Plassans niema drugiego miej-