Strona:PL Zola - Rzym.djvu/949

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie cała, jak kobieta przyzywająca miłości, by stać się żoną i matką! Ach, jakąż katuszą była mi przysięga, złożona Madonnie! I pocóż! Pocóż ją dochowałam, pomimo burz jakiemi krew się we mnie miotała! Pocóż... kiedy oto szczęście nasze zniweczone!
Pochyliła się nad Dariem i mówiła jeszcze namiętniej:
— Czy pamiętasz ten wieczór gdy cię pchnięto nożem i padłeś zemdlony?... Myślałam, że jesteś zabity... krzyczałam z wściekłości na myśl, że cię tracę, nie zaznawszy z tobą najwyższej rozkoszy... Bluźniłam Madonnie, żałowałam, że już nie mogę zatracić duszy wraz z tobą, wpić się w ciebie całem ciałem i umrzeć, by nas razem do grobu złożono... Dzień ten, ta chwila, powinny mi były być przestrogą... Lecz w zaślepieniu mojem, pominęłam naukę zesłaną i dalej się pyszniłam dochowywaniem nieskazitelnej dziewiczości mojej!... A oto znów jesteś konający, znów mi ciebie kradną i zabierają miłości naszej, odstępujesz mnie przed chwilą, tak przez nas upragnioną, przed oddaniem się zupełnemu upojeniu rozkoszą pieszczoty naszej... Ach, szalona byłam, szalona w zapamiętałości mej dumy, w głupocie mego marzycielstwa i karę za to ponoszę!...
Głos Benedetty drżał z gniewu na samą siebie, odzywała się w niej praktyczność jej natury, rozsądek, którym się zawsze odznaczała. Nie wierzyła teraz, by macierzyńskiej dobroci Madonna