Strona:PL Zola - Rzym.djvu/950

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogła chcieć krzywdy dwojga ubóstwiających się kochanków, by mogła się gniewać i oburzać, widząc ich złączonych w miłosnym uściska, szczęśliwych, uniesionych podzielanem upojeniem. Nie, nie, to nieprawda, by aniołowie płakać mieli w niebie, gdy dwoje rozkochanych rzuci się sobie w objęcia bez błogosławieństwa księdza. Przeciwnie, aniołowie radują się wtedy, patrząc ku ziemi i śpiewając hymn wesela. Więc błędnem jest, wprost szalonem, to powstrzymywanie się w miłości, to wzbranianie sobie rozkoszy, gdy krew tego pożąda, płonie, gdy życie się tego domaga.
— Benedetto... Benedetto — powtarzał umierający Dario, lękając się jak dziecko, że sam odejść musi w głębię czarnej nocy, nocy wieczystej.
— Jestem... jestem, mój Dariu, jestem przy tobie... i pójdę z tobą!...
Zdawało się jej, że Wiktorya się podniosła i chce ją odciągnąć od Daria, myliła się, Wiktorya nieruchomie klęczała:
— Zostaw mnie z nim, ja muszę z nim zostać i żadna siła nie oderwie mnie od niego, to silniejsze nad wszystko, silniejsze nad śmierć. Klęcząc i patrząc na niego, postanowiłam złączyć się z nim i pójść z nim razem... On mój a ja jego... nikt i nic nas nie rozłączy... Przysięgłam, że do niego tylko należeć będę... nawet w grobie będę jego... Niech się owinę o niego... niech się przytulę i złączę nasze ciała... niech mnie