Strona:PL Zola - Rzym.djvu/947

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dariu mój, chciano nas rozłączyć. Chciano przeszkodzić naszemu szczęściu, naszej miłości. Zadano ci cios śmiertelny, byśmy nie mogli się połączyć, lecz twoje życie jest z mojem złączone i ty mnie zabierzesz ze sobą... Ten człowiek jest twoim zabójcą, on cię zabija podstępnie nasłaną trucizną.. On wszystkiemu jest winien... chciał wydrzeć mnie z twych objęć, chciał przeszkodzić naszemu szczęściu, teraz gdy już wolno nam było należeć do siebie tylko, okradł nas z życia, z pieszczot i trucizną zgładza nas z tej ziemi. Ach, jakże go nienawidzę, nienawidzę! Chciałabym go zdeptać jak gadzinę, pierw, nim zawisnę na twej szyi, by umrzeć wraz z tobą...
Mówiła prawie szeptem, powoli, lecz z głęboką namiętnością. Nie nazwała Prady po nazwisku, lecz wpół się zwróciwszy do Piotra, nieruchomie klęczącego, rzekła rozkazująco:
— Ty zobaczysz jego ojca, więc daję ci polecenie, byś mu powiedział, że w ostatniej chwili życia, przeklinam jego syna. Wiem, że to napełni bólem serce tego starca, który mnie bardzo kochał i jest przezemnie kochany, lecz chcę, by wiedział, niech zna prawdę, bo tak chce sprawiedliwość.
Ogarnięty szałem strachu, Dario łkał konwulsyjnie a nie widząc że Benedetta zawisła wzrokiem na jego oczach, znów wyciągnął ku niej ręce: