Strona:PL Zola - Rzym.djvu/946

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciła go rozpacz, taki strach dziecinny, że uniósł się na łóżku i rozejrzał po pokoju, przerażony, iż może jest sam i że wszyscy go opuścili, że od niego odbiegli. Lecz wzrok jego dostrzegł Benedettę jeszcze klęczącą. Chciał biedz ku niej, wyciągnął do niej ręce, pragnąc ją pochwycić i przybliżyć ku sobie, lecz pozbawiony sił, mógł zaledwie wyjęknąć jej imię:
— Benedetto!... Benedetto!...
Ona, klęcząc, bezustannie wpatrzoną była w twarz ukochanego a śmierć zabierająca jego i ją równocześnie zabierała. Benedetta była teraz blada jak widmo a przez powiększające się jej źrenice, duszę już można było dostrzegać. Gdy ujrzała Daria zmartwychpowstającego i wołającego ją z wyciągniętemi ku niej rękoma, wstała i, zbliżywszy się do łóżka, szepnęła:
— Idę... jestem przy tobie, mój miły, jestem...
Piotr i Wiktorya klęczeli dalej, patrząc na tę parę kochanków jak na nadziemskie zjawisko, klęczeli, lękając się, by nie umniejszyć wielkości widoku, który ich przykuwał do ziemi, czuli zarazem, że oni, ludzie żyjący, nie powinni byli się mięszać do spraw leżących po za obrębem rzeczywistości. Benedetta poruszała się, mówiła, ale jak ktoś wyswobodzony z krępujących go więzów ziemskich stosunków, była już po za życiem, odzywała się i widziała istoty ludzkie z oddalenia, z głębi tego nieznanego, w jakie zaraz miała się pogrążyć.