Strona:PL Zola - Rzym.djvu/945

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzy w cud, którego Bóg nie powinien mu odmówić. Wierzył, że Dario może natychmiast powstać uzdrowiony, wierzył, że chory powinien teraz czuć ulgę, kiedy on, klęcząc w pokorze, zanosi ku niebu korne błagania. Wszak on, Boccanera, książe z rodu, książe w hierarchii Kościoła, powinien mieć posłuchanie u Boga, powinien wyjednać to, o co prosi w pokorze. Cały pogrążony w żarliwem rozmodleniu, kardynał duchem unosił się ponad ziemią, starożytny pałac, tylowiekowa siedziba jego rodu, pałac noszący jego miano, mógł runąć mu na głowę, a nie poczułby śmierci pod jego gruzami.
W sypialni nic dotąd nie drgnęło, nikt jeszcze nie śmiał się ruszyć, przykuty do miejsca tragicznym majestatem, który pozostawiła po sobie ceremonia. Nagle Dario uniósł powieki, spojrzał na swe ręce, a ujrzawszy je tak pomarszczone, zawiędłe, stare, przeraził się i ogrom rozpaczy i żalu za życiem odbił się w głębi zapadłych jego źrenic. Musiał być teraz przytomny, na chwilę opuściło go dotychczasowe omdlenie i po raz pierwszy zdał sobie sprawę ze swego stanu. Ach więc miał umrzeć! Umrzeć w takich bólach, w takiej szpetocie ciała! Jakże oburzającem wydało się to temu wytwornemu egoiście, kochankowi piękna, zwolennikowi wesołości, światła, młodzieńcowi nieprzywykłemu do cierpienia i cierpieć nieumiejącemu! Wstręt i obrzydzenie poczuł sam do siebie i tak namiętna chwy-