Strona:PL Zola - Rzym.djvu/935

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ności zaszłe podczas dnia wczorajszego. Zdawało mu się, że znów słyszy rozmowę Santobona z kardynałem Sanguinetti. Chciwość i ambicya tego człowieka pożądającego dla siebie tyary papiezkiej, zrodziły w jego umyśle chęć pozbycia się współzawodnika za pomocą zbrodni, której myślą natchnął płomienną głowę Santobona, mówiąc mu o konieczności zbawienia Kościoła czynem, bo chwila czynu nadeszła. A potem Piotr widział znowu bezgraniczne równiny Kampanii rzymskiej, powóz Prady, w którym jechał wraz z hrabią po długiej, bez końca w dal biegnącej drodze i czarną sylwetę księdza idącego z koszykiem przesuniętym przez rękę. Santobono wsiadł do powozu i najczulszą opieką otaczał koszyk z figami trzymany bez przerwy na kolanach. Ach, ten koszyk, czuł, że na zawsze zapamięta jego wygląd, kolor i zapach!
Lecz niespodziewanie wystąpiła teraz postać hrabiego wśród wywoływanych przez Piotra wspomnień. Dopiero co, gdy Benedetta oskarżała Pradę, Piotr chciał go bronić, chciał wypowiedzieć wszystko, co wiedział, chciał wskazać, kto właściwie podsunął truciznę. Lecz zatrzymał się zmrożony myślą, że jeżeli Prada nie popełnił zbrodni, to wszakże zezwolił na jej spełnienie. I Piotr widział teraz czarną kokoszkę leżącą bez życia pod ścianą karczmy przy gościńcu. Kokoszka padła bez życia i tylko krew się sączyła z jej dzioba, tak jak tej papudze leżącej na po-