Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko stało za parawanem, na czterech półkach z desek leżały książki, a na czarnym stole papiery. Przez wielkie okno bez firanek jak dawniej widać było wspaniale piękną panoramę Rzymu, cały Rzym aż do dalekich drzew rosnących na Monte Gianicolo, lecz Rzym dzisiaj posępny, smutny, mgłami zimowemi do ziemi przygnieciony.
Orlando też się nie zmienił, piękna jego lwia głowa białemi puklami włosów pokryta, mocno osadzona na silnym karku, energicznie patrzała młodzieńczym jeszcze wzrokiem, pałającym nie wygasłym ogniem płomiennej duszy. Piotr znalazł go na tym samym fotelu, przy tym samym stole założonym dziennikami, a nogi starego bojownika okrywała ta sama czarna kołdra. Bezwładne te nogi sprawiały, że Orlando żył jakby skamieniały na miejscu i zdawać się mogło, że miną dnie, miesiące, lata, a on zawsze pozostanie nieodmiennie w tej samej pozycyi, nieodmienny we wszystkiem, z torsem żyjącym, z głową tryskającą siłą i promiennością rozumu.
Jednakże dziś zdawał się być przygnębiony, twarz miał chmurną, smutną.
— Witam cię, kochany panie Froment! Od trzech dni często myślałem o tobie i o strasznych chwilach, jakie musiałeś przebyć w tym tragicznym pałacu Boccanerów. Co za okropne wydarzenie, jaka tam rozpacz musiała osiąść! Serce mi się krwawi, gdy o tem myślę, a dzienniki przepełnio-