Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwojga ludzi, których zabił. Ach, a jeżeli ojciec jego o tem się dowie, wszak umrze z żałości, padnie rażony niespodziewanym gromem!
— Niezmiernie żałuję, że nie mogę iść z panem razem... Lecz mam ludzi u siebie, których nie mogę wyprosić, bo dopiero co przyszli przezemnie zwołani. Ach, jak nie w porę wypadło to zebranie! Postaram się załatwić jak można najprędzej i natychmiast pośpieszę na górę... o tak, natychmiast...
Nie mogąc go zatrzymać, nie mogąc mu wzbronić iść na górę i rozmawiać z ojcem sam na sam, patrzał za nim wzburzony, myśląc, że musi pozostać na dole i mówić o sprawach pieniężnych, które psuć się poczynały; oczy hrabiego, błagać się zdawały Piotra o litość i zmiłowanie się chociażby nad niedołężną starością ojca, tego ojca, którego ubóstwiał. Jego przywiązanie synowskie było jedynem czystem i wiernem uczuciem, jakie kiedykolwiek miał w swojem życiu.
— Nie pozwól mu pan zbyt długo mówić... rozwesel go, jeżeli można...
Gdy Piotr, stanąwszy na trzeciem piętrze, zastukał do drzwi na prawo, otworzył mu dziś nie Batysta stary, wierny żołnierz z przywiązaniem doglądający swego pana, lecz młody człowiek, na którego w pierwszej chwili Piotr nie zwrócił uwagi. W niewielkim, ubogim pokoju Orlanda nic się nie zmieniło. Ściany były oklejone jasnym papierem w niebieskie kwiatki, żelazne łóż-