Strona:PL Zola - Rzym.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zupełnie otrzeźwiony ze snu i zmęczenia, Piotr dziwił się, znalazłszy się na tem nieznanem łóżku, w obcem mieście i w pałacu pełnem grobowej ciszy. Rozbite miał członki i pustkę czuł w głowie. Chwilami tylko odzyskiwał przytomność, która mu świadczyła, że mnóstwa rzeczy nie odgaduje i że muszą być one bardziej zawiłe, aniżeli wskazują proste na pozór fakta. Było to raczej przeczucie, lub rodzące się podejrzenie, z którego się otrząsnął, zerwawszy się raptownie z pościeli. Przyczynę nagłego niepokoju i trwogi, Piotr złożył na smutny, szary zmrok, zalegający mieszkanie i zawstydził się rozpaczy, oblegającej mu serce.
Chcąc zmienić kierunek myśli, zaczął się rozglądać po dwóch pokojach, stanowiących nowe jego mieszkanie. Mahoniowe ich umeblowanie było proste, prawie ubogie, niedobrane, wszakże większość sprzętów nosiła charakter stylu używanego na początku bieżącego stulecia. Łóżko było bez kotary a drzwi i okna bez firanek. Podłoga była pociągnięta czerwoną farbą, woskowana a tu i owdzie pod meblami, leżały małe dywaniki. Ten rodzaj urządzenia mieszkania, przypomniał mu pokój jego babki, w którym czasami sypiał będąc dzieckiem, babki mającej sklepik z materyałami do szycia w Wersalu, za panowania Ludwika Filipa. Wtem, rozglądając się po ścianach, wśród kilku bezwartościowych rycin i malowideł, napotkał obraz, który silnie go