Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zuchwałym był ten Sanguinetti! Jakże mężnie nad sobą panującym był Boccanera! Panującym nad sobą w imię świętej religii, dla dobra której chciał uniknąć wszelkiego wybuchu mogącego wywołać skandal. Przyjmował więc odwiedzającego wroga, udając, że wierzy w okazywaną przez niego życzliwość. Lecz jaką mogła być treść ich rozmowy?... Jakże niewymownie ciekawym mógł być widok tych dwóch ludzi, stojących naprzeciwko i wymieniających zdania pełne dyplomacyi, podczas gdy w duszach ich wrzała najstraszliwsza nienawiść!
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich kardynał Sanguinetti, z twarzą spokojną, nawet prawie, że nie zmienioną, poważnie smutną, lecz nie nad miarę i tylko wyraziste oczy wciąż biegające, świadczyły o wewnętrznej radości, że już się pozbył ciężkiego i bardzo niemiłego obowiązku, jaki sobie narzucił, przychodząc dzisiaj do pałacu Boccanera. Wychodził ztąd z utrwaloną nadzieją że teraz on tylko może być papieżem.
Ksiądz Paparelli rzucił się na jego spotkanie.
— Jego Eminencya dozwolić mi raczy, bym odprowadził Jego Eminencyę...
A odwróciwszy się w stronę Piotra, rzucił niedbale:
— Możesz pan tam wejść... możesz już teraz...
Piotr, spojrzawszy za odchodzącymi, z których jeden dreptał z uniżonością, a drugi kroczył jak tryumafator, wszedł do pokoju kardynała. Zastał go stojącego wyniośle w postawie, w której po-