Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzyła na całe życie, bo już go nigdy nie ujrzy...
Ta cudnie piękna postać Pieriny, klęczącej u stóp śmiertelnego łoża dwojga zmarłych w uścisku kochanków, była nietylko piękna, lecz bardzo wzruszająca. Prosta, niekryjąca się miłość ognistej dziewczyny zmieniła się teraz w pełną prostoty i szczerości rozpacz... Klęcząc, przysiadła, pochyliwszy się w tył, a ociężałe z bólu ramiona opadły jej ku ziemi. Dłonie miała rozwarte, twarz uniosła ku górze i nieruchomie, jakby w ekstazie konania, wpatrzyła się w parę kochanków, miłośnie z sobą złączonych i śpiących na zawsze. Pierina była w tej chwili statuą boleści, cierpieniem miłości i z miłości, lecz statuą żyjącą, kipiącą szałem bólu, występującego na królewskie jej czoło, na policzki pełne wdzięku, na usta boskiej doskonałości, na całą postać przedziwnego rysunku i czystości linij. O czemże myślała, jak cierpiała, patrząc tak całą swą istotą na ukochanego, który zmarł w objęciach szczęśliwej rywalki?... Czy zazdrość mroziła krew w jej żyłach, zastygając w nich na zawsze?... Czy też bolała tylko nad jego śmiercią, nad swoją wielką stratą?... Czy bez zawiści patrzała na tę kobietę zwartą ciałem z ukochanym?... Czy też śmierć tych dwojga kochanków była dla niej rozpaczą, niedającą dostępu nienawiści dla tej, która już nie mogła ogrzać trupa, bo sama była trupem?... Oczy Pieriny po-