Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gorączce bólu, powstał z trudem i na bok się usunął.
Chcąc nieco ochłonąć, zbliżył się do okna i z zadziwieniem spostrzegł Wiktoryę siedzącą na kanapce w głębokiej framudze za firanką. Donna Serafina kazała jej ztąd czuwać nad Benedettą i Dariem, siedziała więc, nie spuszczając z oka osób, które wchodziły i wychodziły. Widząc jak Piotr jest blady i blizki zemdlenia, usunęła się, by usiadł przy niej.
Głęboko odetchnąwszy, Piotr szepnął.
— Ach, niechajże mają szczęście być zawsze razem, niechaj odżyją w innym świecie na zawsze z sobą złączeni!
Wiktorya spojrzała na mówiącego i lekko wzruszywszy ramionami, równie cicho odpowiedziała:
— Po cóż mają odżyć?.. Gdy raz śmierć ludzi uspokoi, to już na zawsze! I lepiej, że taki jest porządek rzeczy. Oni dość cierpieli za życia, by im przepowiadać nowe jakieś istnienie, a więc nowy ból i niepokój.
Te naiwnie wypowiedziane słowa przez kobietę ledwie że czytać umiejącą wstrząsnęły Piotrem. On, który tylokrotnie drżał z przerażenia na myśl o pozagrobowej nicości! Podziwiał tę kobietę tak spokojnie, bez trwogi mówiącą o swej beznadziejności wielkiego jutra. Czemuż wszyscy na świecie nie mają tej bezmyślnej mądrości darzącej wesołością bezbożny lud francuzki, którego poglądy wyrażała w tej chwili Wiktorya! Jakiż-