Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

licyzmu, który jak wszystkie instytucye człowiecze jest tylko jednym z ewolucyjnych objawów, jakie ludzkość przechodzi.
W tej chwili Piotr odczuł wyraźnie, że śmierć Benedetty w tych warunkach, jest pociskiem wywołującym ostateczny przełom jego poglądów, jego wierzeń. Patrzał na twarz owej prześlicznej Benedetty i czuł palące łzy na swych oczach. Tak, Benedetta unosiła z sobą chimery, jakie dotychczas w sobie piastował. Z tą samą jasnością jak wczoraj w Watykanie, gdy stał przed papieżem, czuł walące się i nieodwołalnie pierzchające ostatnie nadzieje, pragnienia odrodzenia się starego Rzymu w Rzym nowy mający zbawić bolejącą ludzkość. Teraz był już koniec tych ułudnych marzeń. Oto Rzym katolicki, hierarchiczny — umarł i leżał tu jak marmur w postaci tej pięknej kobiety na katafalku zasłanym kwiatami. Benedetta była symbolem Rzymu, który jak ona nie umiał zejść ku maluczkim, ku cierpiącym i konał pogrążony w egoizmie a dopiero w ostatniej chwili gdy szukać będzie ratunku, ocalenia, wtedy zapóźna już będzie godzina i zginie, nie począwszy nowego życia, zginie, bo chciał życiem rządzić a nie przez życie być rządzonym. Teraz Benedetta jeszcze się stała droższą dla zrozpaczonego Piotra. Serce jego okryła sroga żałoba po niej samej i po marzeniach, jakie snuł o Rzymie. Zdawało mu się, że padnie zemdlony. Nie chcąc uledz wzrastającej