i ty, mój braciszku kochany, zastanów się, czyż to się godzi tak krzyczeć na nią?... Toć przecież niegodnie, myślałam, że przynajmniej masz dobre serce... Tak, tak, oboje jesteście dorosłemi dziećmi i nie wiecie sami co wynaleźć na siebie wzajem!... Oboje jesteście winni!... Ale ja nie chcą tego, nie pozwolę na to! — rozumiecie!... Nie chcę widzieć ludzi smutnych wkoło siebie!... No! pocałujcie mi się zaraz!...
Starała się uśmiechnąć, a dreszcz zazdrości opuścił ją zupełnie. Pozostała tylko gorąca żądza połączenia ich w uścisk serdeczny i zakończenia w ten sposób smutnej tej kłótni.
— Mam go pocałować! O nie! nie! — wykrzyknęła Ludwika. — Całować go zato wszystko, co mi nagadał!... Nie!...
— Nigdy! — krzyczał Lazar.
Paulinka wybuchnęła istotnie szczerym śmiechem.
— Nie dąsajcie się próżno!... Wiecie dobrze, jak jestem uparta!... Obiad mi się spali, goście czekają!... No Lazarze, czy cię mam wziąć za rękę i prowadzić!... Uklęknij że tu przed nią, tak... obejmij ją wpół, przyciśnij do serca... No serdeczniej! goręcej!
I popchnęła ich do uścisku i z miną tryumfu, zadowolona patrzyła jak się ściskali i całowali. Oczu jej żadna przykra myśl nie ćmiła. Radość czysta unosiła ją po nad ich oboje, a jednak on ściskał żonę z istotnym wyrzutem sumienia, a ona na pół ubrana w kaftaniku białym w objęciach jego płakała jeszcze bardziej.
Paulinka szybko wysunęła się na schody i zatrzasnęła za sobą drzwi tego pokoju, w którym panujący zapach heliotropu nie dziwił jej teraz, lecz wydawał jej się niejako wspólnikiem, który dopełni rozpoczętego przez nią dzieła zgody.
Na dole w kuchni, Paulinka zaczęła śpiewać, jeszcze raz odwracając potrawkę w rondlu. Podpaliła drzewo na kominie, założyła maszynkę do obracania rożna i doglądała pieczeni okiem doświadczonej kucharki. To zajecie służącej bawiło ją, zawiązała sobie biały fartuszek i była zachwycona, że może usługiwać im wszystkim, zejść do tych najzwyklejszych posług i powiedzieć sobie, że w dniu
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/356
Wygląd
Ta strona została przepisana.