Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy go już bić nie mogła, zbyt serdecznie pokochała pasierba. Całe Bonneville śmiało się z tego sprytnego urządzenia stosunków domowych.
— Ty wiesz dobrze, dlaczego ja ci zabraniam wstępu tu do mnie — rzekła Paulinka. — Jak zmienisz sposób postępowania, jak zaczniesz żyć inaczej, wtedy zobaczymy.
Głosem przeciągłym, powolnym, zaczął bronić swojej sprawy.
— Ja temu nie winien, panienko! To ona! Byłaby mnie biła, a może i zabiła... Przecież to nie matka moja, tylko macocha! Niech mi panienka da cokolwiek. Straciliśmy wszystko... Ja się tam z tego wygrzebię, ale ona, biedna, chora! O! to prawda, co ja mówię! przysięgam, nie kłamię!
Litością zdjęta dziewczyna, odesłała go do domu, dając mu bochenek chleba i kawał mięsa gotowanego. Obiecała nawet odwiedzić chorą i zanieść jej lekarstwa.
— Tak, tak, gadaj im tam o lekarstwie! — szepnął Chanteau. Spróbujno im wlać w gardło łyżeczkę lekarstwa! To bestyjstwo chce tylko mięsa!
Paulinka zwróciła się do małej Pronane, która miała cały policzek zraniony i jakby ze skóry odarty.
— Jakimże sposobem zrobiłaś to sobie?
— Upadłam i uderzyłam się o drzewo twarzą — proszę panienki.
— O drzewo!? To wygląda tak, jakbyś się uderzyła o kant jakiego stołu, lub innego mebla.
Teraz była to już prawie dorosła dziewczyna, o wystających kościach policzkowych. Oczy jej, jakby jakiej półwarjatki na wierzch wychodziły, na nogach utrzymać się nie mogła i chcąc stanąć wobec jałmużnę dającej, chyliła się na bok. Język plątał jej się w ustach.
— Aleś ty pijana! nieszczęśliwa! — wykrzyknęła Paulinka, patrząc jej bystro w oczy.
— O panienko! jak to można pomyśleć?
— Jesteś pijana! a upadłaś we własnej izbie! — No! przyznaj się!? Nie rozumiem, co za licho w was wszystkich siedzi. No usiądź, pójdę poszukać szarpi i arniki.