Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pił, przechodząc dobry wieczór powiedzieć i wobec przerażonego starego Chanteau usiadł w milczeniu. Radzono Lazarowi, żeby zjadł kawałek mięsa zanim pójdzie w tak daleką drogą, ale rozgniewał się, krzyknął tylko, że udusiłby się jednym kęsem i pobiegł pędem ku Verchemont.
— Woła mnie!?... zdaje mi się — rzekła Paulinka, biegnąc na schody. Gdybym potrzebowała tam na górze Weroniki, to zastukam w podłogę... dobrze? A ty, wujaszku, skończ już obiad bezemnie!
Proboszcz zakłopotany tem, że się tu znalazł w chwili tak niestosownej, nie umiał znaleźć słów pociechy i odszedł nareszcie, obiecując powrócić gdy będzie szedł do domu Goninów, do których jest wezwany, gdyż stary Gonin bardzo jest chory. Chanteau pozostał sam przy stole zawalonym nakryciami w największym nieładzie. — Szklanki były do połowy napełnione, kawałki pieczeni cielęcej, jakby zawstydzone kuliły się na talerzach, widelce tłuste i kawałki chleba już nadgryzione rozrzucone były na obrusie, ponad którym przeleciało widmo nieszczęścia. Wstawiając na ogień kocioł wody na wszelki wypadek, Weronika gderała, że nie wie co ma robić, czy sprzątać ze stołu, czy tak wszystko w nieładzie zostawić.
Na górze Paulinka zastała Ludwikę stojącą, opartą o poręcz krzesła.
Oparła się na ramieniu kuzynki, która ją wodziła od łóżka do okna i z powrotem.
— Masz trochę gorączki — rzekła młoda dziewczyna — możebyś się czego napiła?
— Umieram z pragnienia — wyszeptała nakoniec, gdy słowo wyrzec mogła. — Język mam suchy... Widzisz sama jak jestem czerwona... Ale nie! nie!... nie puszczaj mnie!... upadłabym!... Chodźmy, chodźmy dalej, jeszcze, napiję się później...
I dalej na nowo chodzić zaczęła, wlokąc nogi za sobą, zataczając się, ciążąc coraz bardziej na ramieniu Paulinki, która ją podtrzymywała. Przez dwie godziny chodziły tak bezustannie. Była godzina dziewiąta.
— Dlaczegóż ta pani Bouland nie przyjeżdżał? — niecierpliwie pytała.
Teraz i ona gorąco pragnęła jaj przyjazdu.