Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cielęciny pieczonej. Początek obiadu był spokojny, cichy, cierpienia jakich doznawała Ludwika, zwiększały ogólny już smutek panujący z powodu odjazdu Paulinki. Unikano szczęku łyżek i widelców, jak gdyby szczęk ten mógl dojść do pierwszego piętra i przerwać spokój Ludwiki. — Chanteau tylko był najrozmowniejszy i opowiadał historie o rozmaitych nadzwyczajnych przebiegach podobnego rodzaju chorób, gdy Weronika wnosząc pieczeń już pokrajaną, rzekła nagle:
— Nie wiem co to jest, ale mi się jakoś zdaje, że ona tam jęczy na górze!
Lazar podniósł się i otworzył drzwi do sieni. Wszyscy przestając jeść, zaczęli nadsłuchiwać. Z początku nie słyszano nic, potem dały się słyszeć jęki długie, przeciągłe choć ciche.
Paulinka rzuciła serwetę i nie dotknęła nawet kawałka pieczeni, który jej służąca podała. Klucz na szczęście był nazewnątrz, mogła więc wejść.
— Gorzej ci? — zapytała Paulinka.
Nic nie odpowiedziała jej.
— No, a teraz może sama uznasz, że dobrze będzie posłać po panią Bouland?
Z rezygnacją, jakby dla obrony od ich napaści, wyjąkała:
— A poślijcie sobie! wszystko mi jedno! Może potem będę spokój miała.
Lazar, który za Paulinką przyszedł też na górę i który, stojąc za drzwiami słuchał, ośmielił się wejść, mówiąc iż rozsądniejby było dojechać aż do Arromanches i przywieźć doktora Cazenove. Ale Ludwika zaczęła płakać.
— Więc ani źdźbła litości nademną nie macie!? Dla czegóż mnie tak męczycie!? Wiecie dobrze, że od samege początku myśl, że przy mojej chorobie znajdzie się doktór mężczyzna, doprowadzała mnie do szału. Jeśli pojedziesz po doktora... — jąkała dalej — kładę się, zwracam się twarzą do ściany i choćby mi umrzeć przyszło, słowa jednego ze mnie nie wydobędziecie!
— Sprowadź chociaż Boulandową — rzekła Paulinka do Lazara.
Oboje zeszli na dół. Właśnie ksiądz Horteur wstą-