Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A to co znowu takiego? — zapytał.
— To jest Lulu! Przedstawiam ci go — odpowiedziała Paulinka. — Nie zna cię jeszcze... Lulu! cicho bądź, to twój pani.
Pies warczał ciągle.
— Alei paskudny! Moja droga, gdzieżeś takie brzydactwo wynalazła?
W istocie było to brzydkie zwierzę, jakiejś rasy niewyraźnej, wyleniałe, czy też od choroby jakiejś bezwłose. Oprócz tego, pies ten był zawsze jakiś niezadowolony, warczący, jakiś melancholijny jakby wydziedziczony, tak że każdemu patrzącemu się na niego smutno się robiło.
— Cóż robić, mój kochany! Dając mi go, mówiono mi, że to będzie duży i śliczny, a tu tymczasem został takim jakim go widzisz!... To już piąty z rzędu... Już pięć próbowaliśmy wychować, ale cztery innych wyzdychały, ten tylko jeden żyje uparcie.
Nasępiony Lulu poszedł nareszcie i rozciągnął się na słońcu odwrócony tyłem do ludzi. Muchy zbiegły się na jego nagą skórę. Lazara myśl pobiegła w lata minione, ku temu czego już nie było, a było piękne i ku temu wróciło co weszło na to miejsce, nowe a brzydkie. Jeszcze raz rzucił okiem na podwórze.
— Biedny mój Maciek — szepnął po cichu.
W ganku powitała go Weronika kiwnięciem głowy, co nie przeszkadzało jej skrobać w dalszym ciągu marchew. Lecz on szedł wprost do jadalnego pokoju, w którym niecierpliwie oczekiwał na niego ojciec, zaniepokojony słyszaną zdała rozmową. Paulinka zaraz w progu zawołała:
— Wiesz wuju, on sam tylko przyjechał, Ludwika jest w Clermont.
Chanteau, któremu oczy błyszczały ciekawością, zanim zdążył uściskać syna, począł już rozpytywać:
— Będziesz tu czekać na nią? kiedyż ona przyjedzie?
— Nie, nie — odparł Lazar — ja po nią sam pojadę, przed wyjazdem do Paryża wstąpię po nią do bratowej u której teraz bawi... Posiedzę z wami dwa tygodnie, a potem uciekam.
Oczy starego wyrażające wielką milczącą radość, przeniosły się na Paulinkę. Lazar zbliżył się, aby go uści-