Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ność! skąpstwo wrodzone zużyło się w powolnem rozpadaniu się jej majątku i teraz już tylko broniła pieniędzy jakie na jałmużny przeznaczała. Obawa, aby nie potrzebowała zaprzestać swych sobotnich przyjąć jałmużniczych, mocno ją przerażała, gdyż w tem rozdawaniu doznawała przynajmniej raz na tydzień rozkoszy prawdziwej. Od przeszłej zimy, zaczęła w chwilach wolnych robić pończoszki na drutach i teraz już wszystkie dzieciaki z całej wsi miały ciepło w nogi.
Pewnego ranka, w drugiej połowie łlipca, podczas gdy Weronika wymiatała z podwórza gruzy pozostawione przez murarzy, Paulinka odebrała list, który ją do głębi zaniepokoił. List ten datowany był z Caen i zawierał kilka tylko wyrazów. Lazar bez żadnych bliższych tłumaczeń uprzedzał ją, że przybędzie nazajutrz wieczorem do Bonneville. Pobiegła z tą nowiną do wuja. Oboje spojrzeli na siebie podejrzliwie. W oczach starego podagryka czytać można było przestrach, aby go nie opuściła w razie gdyby młode małżeństwo na dłużej tu zjechało. Nie śmiał jej pytać, ale czytał na jej twarzy silną wolę i silne postanowienie odjechania. Popołudniu poszła nawet na górę obejrzeć swoją bieliznę, a jednakże nie chciała, iżby ktokolwiek mógł pomyśleć, że ucieka.
Około godziny piątej — nazajutrz, przy prześlicznej pogodzie, Lazar wyszedł z bryki przed wrotami domu, Paulinka wyszła na jego spotkanie, ale zanim pocałowała go, zdziwiona zapytała mocno.
— Jakto!? Sam jesteś!?
— Tak, sam — odpowiedział spokojnie.
I pierwszy pochwyciwszy ją w pół ucałował serdecznie w oba policzki.
— A Ludwika gdzież jest?
— W Clermont u swojej bratowej. Doktór zalecił jej klimat górski... Stan, w jakim jest teraz, męczy ją bardzo.
Mówiąc to, postąpił ku tarasowi i stamtąd rozglądał się po podwórzu. W przeglądzie tym popatrzył i na nią, a z wzruszenia, nad którem chciał panować, wargi mu drżały. Z kuchni wybiegł ku niemu, szczekając pies jakiś, co go mocno zdziwiło.