Strona:PL Zola - Radykał.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie inaczej się skończy... I nie mam ci tego wcale za złe; owszem, przyznaję ci racyę. Koniec końców karyera moja skończona, nic nie mam, nie kochasz mnie przytem; tymczasem on ci zapewnia szczęście, nie mówiąc już o dwojgu malcach...
Felicya rozpłakała się, wstrząśniona do głębi.
— Nie potrzebujesz płakać... Czyż robię ci wyrzuty?... Rzeczy wzięły taki obrót, ot i wszystko. Chciałem tylko zobaczyć się z tobą raz jeszcze, ażeby ci powiedzieć, że możesz spać spokojnie; teraz zaś, skoroś już wybrała, nie będę cię dłużej udręczał... Sprawa załatwiona, nie usłyszysz o mnie więcej...
Zwrócił się w stronę drzwi.
Ale Sagnard, mocno wruszony także, pospieszył go zatrzymać.
— Poczciwe z pana człeczysko, pozwól to sobie powiedzieć... Ale nie możemy się przecie rozstawać tak jakoś na sucho... Zjesz pan z nami obiadek...
— Nie, nie, dziękuję — wymówił się Jakób.
Berru, zdziwiony odmową, znajdując śmiesznem takie zakończenie, zrobił minę kompletnie zgorszoną.
— No to wypijmyż przynajmniej razem łyczek — ponowił rzeźnik. — Nie odtrącisz pan przecie, do licha, nawet szklanczyny wina?
Przystał, chociaż nie zaraz. Powiódłszy oczyma zwolna po jadalni, którą sprzęty z jasnego dębu dziwnie wesołą czyniły i czystą, zatrzymał wzrok na załzawionej twarzy Felicyi, patrzącej nań z niemem błaganiem w oczach, i oświadczył: