Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rodzina zagadała o nowonarodzonym, liczącym piętnaście dni, Celestynie, który się urodził żonie Marcelego.
— Drugi już raz jestem prababką, panie Froment — zauważyła stara pani Doloir. — Żorżetka, Celestyn... rośnie to jak na drożdżach! Mój najmłodszy, Julek, ma także dwunastoletniego chłopaka, ale Edmund to tylko mój wnuk. Ten mnie nie tak postarza.
Złagodniała i chcąc zatrzeć swoją szostkość mówiła uprzejmie:
— Ot, panie Froment, my niby się nigdy nie zgadzamy, a przecież jest coś, za co panu jestem bardzo wdzięczna. Oto że pan mnie prawie zmusił, aby mego Julka wykierować na nauczyciela. Ja nie chciałam, bo wtedy rzemiosło nauczyciela nie stało świetnie, ale pan się poświęcił, dawał pan Julkowi lekcye i ot, teraz, nie mając jeszcze lat czterdziestu, ma ładne stanowisko.
Dumną była bardzo z tego syna, który dostał miejsce dyrektora w jednej ze szkół w Beaumont po Sebastyanie Milhomme, mianowanym dyrektorem Szkoły Normalnej. Nauczycielka, którą poślubił, Julia Hochard, powołaną została równie do Beaumont, do dawnej szkoły panny Rouzaire. Najstarszy ich syn Edmund odznaczał się w liceum.
Adryan ściskał babkę a uszczęśliwiony, że była uprzejmą dla ukochanego mistrza, żartował: