Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Święty stracił swą moc cudowną, że nawet nie odnajdywał straconych rzeczy. Jakaś staruszka wdrapała się na krzesło i znieważyła Świętego za to, że zamiast uzdrowić jedną z jej kóz, pozwolił zdechnąć i drugiej. Tak, wśród ironicznej obojętności upadł jeden z najniższych zabobonów, dzięki zdrowemu rozsądkowi ogółu, zbudzonemu racyonalnem wykształceniem. W parafialnym, starożytnym kościele świętego Marcina, proboszcz Coquard doznał podobnej przygody jak ksiądz Cognasse w Jouville. Coraz więcej go opuszczano i groziło mu odprawianie nabożeństwa wśród cmentarnej pustki i ciemności. Surowy, smutny i milczący ten ksiądz nie grzeszył gwałtownością; wyglądał raczej jak gdyby szedł za pogrzebem religii, nie ustępując z ponurym uporem w niczem bezbożnemu wiekowi. Oddawał się przeważnie czci Serca Jezusowego, obwiesił kościół wszystkiemi, odrzuconemi przez okoliczne gminy chorągwiami, gdzie na kolorach narodowych, niebieskiem, białym i czerwonym, wychaftowane były złotem i jaskrawemi jedwabiami ogromne, krwawe serca. Oprócz tego, jeden ołtarz zawalony był innemi sercami ze srebra, z porcelany, z jedwabnej materyi, wypchanej trocinami, z karbowanej skóry, z tektury pomalowanej; były tam serca rozmaitej wielkości, wydarte z piersi, ciepłe, bijące jeszcze, przekrojone niby cięciem noża, z fibrami