Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

muskułów widocznemi, ociekłe krwawemi łzami, — prawdziwa wystawa rzeźnicza, na której te resztki umęczonego cierpiały i konały. Powtórne to przecież, tak brutalne wcielenie nie wzruszało już tłumu, który zrozumiał, że dotknięty klęską naród, podnosi się przez pracę i rozum a nie przez pokutę u stóp potwornych symbolów. Starzejąc się, religie popadają w wierzenia coraz niższe, coraz bardziej cielesne, upadają nareszcie i rozkładają się w pleśń ostateczną. Jeżeli Kościół katolicki konał w ten sposób, było to przedewszystkiem dla tego, że, jak mówił ksiądz Quandieu, sam spowodował swoje samobójstwo z chwilą, gdy stanął po stronie niesprawiedliwości i kłamstwa, ów Kościół, który zwał się Domem Boga sprawiedliwości i wiecznej prawdy. Nie mógł-że przewidzieć, że broniąc fałszerzy i kłamców, musiał w hańbie ich zbrodni zginąć wraz z nimi w nieuniknionym dniu, gdy niewinny i sprawiedliwy zwycięży w blasku słońca? Głową Kościoła nie był niewinny, słodki, litościwy Jezus, otwarcie zdradzony i wygnany ze świątyni; pozostało tam to martwe serce, barbarzyski symbol, zabrany z pola walki z pośród rozszarpanych członków umierającego Boga, w celu działania na chore nerwy ludzi słabego ducha. Ksiądz Quandieu, syt wieku i goryczy, zgasł w samotności, powtarzając: „Powtórnie skazali