Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ironią Marek — zdaje się, że Bóg równie jak przełożeni opuścił pana i poświęcił.
Braciszek Gorgiasz sporzał na nędzną swą odzież i wychudłe ręce, dowodzące biedy.
— Prawda, Bóg ukarał mię za moje i cudze winy. Korzę się przed jego wolą, pracuje on dla mego zbawienia. Nie zapominam jednak i nie przebaczam innym, że powiększyli moje nieszczęścia. A, zbójcy! na jakie straszne życie mię skazali, odkąd zmusili mię do opuszczenia Maillebois i w stanie jakiej nędzy musiałem tu wrócić, aby starać się wydrzeć im kawałek chleba, który mi winni!
Nie dodał nic więcej, lecz całej tragicznej historyi można się było domyślić, gdyż drżał jak dziki zwierz tropiony i zwyciężony głodem. Zakon posyłał go zapewne od klasztoru do klasztoru, wybierając najbiedniejsze, aż zewsząd wypędzony, jako zbyt kompromitujący, zrzucił habit i włóczył się po drogach z piętnem odstępcy. W jakich dalekich stronach bywał, jakie pędził życie niedostatku i awantur, przez jakie dziwne przygody i plugawe namiętności przechodził, — niepodobna było wiedzieć, zgadywało się tylko po zczerniałej jego twarzy, czytało się w głębi pałających oczu, pełnych bólu i nienawiści. Najznaczniejsza zapewne część jego dochodów pochodziła od dawnych wspólników, którzy kupowali