Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rywać ze zrujnowanego muru kamienie i rzucać w kobiety z całym rozmachem suchych, czarnych rąk.
— Masz, Maciejowa, co sypiasz ze wszystkimi parobkami swego męża!.. Masz, Durand’owa, coś ukradła siostrze połowę spadku po ojcu!.. A to tobie, Dezyderyo, coś mi nie zapłaciła za trzy msze, odprawione za spokój duszy twego dziecka!.. A ty, Martineau, coś wymusiła wraz z wyrokiem na mnie, wyrok na Pana Boga, masz! jeden kamień! dwa! trzy! czekaj, czekaj! dostaniesz tyle kamieni, ile jest franków w dwudziestu pięciu frankach!
Zrobił się straszny skandal, dwie kobiety zostały zranione, a połowy zabrał się do spisywania protokółu. Wśród obelg i krzyków opamiętał się ksiądz Cognasse. Zrobił groźny giest, jak jego Bóg pomsty, zwiastujący zagładę nowego świata, i zniknął, niby dyabeł w szopce. Zagrażał mu nowy proces, a i tak już upadał pod wzbierającą falą awizacyj.
Następnego czwartku będąc w Maillebois, nabył Marek pewności w kwestyi, która go od jakiegoś czasu prześladowała. Przechodził przez wązki Plac Kapucynów, gdy uwagę jego zwrócił nędznie czarno ubrany mężczyzna, stojący przed szkołą braciszków i bacznie wpatrzony w jej mury.